AWOLNATION, Here Come the Runts. Nie zatrzymujcie tego pociągu!

           Najnowszy album alternatywnej formacji AWOLNATION, Here Come the Runts, jest jak rozpędzony pociąg zmierzający w niewiadomym kierunku. Wehikuł zmienia tory, tak jak zmienia się muzyczne gatunki i style, ale nie zatrzymuje się na żadnej ze stacji. Cel tej rockowej eskapady jest nieokreślony, ale za to jaka to jazda! W muzycznym świecie zdominowanym dziś w Ameryce przez rap, trap, hip hop i r’n’b, z pewną domieszką popu i country oczywiście, natrafienie na solidny rockowy krążek graniczy niemal z cudem. Here Come the Runts oferuje nam kawał melodyjnego, rock’n’rollowego grania, z całym workiem intrygujących, a miejscami nawet ekscentrycznych muzycznych pomysłów. Here Come the Runts ani przez chwilę nie nuży, zabierając nas w ekscytującą przejażdżkę swoim szalonym dźwiękowym wehikułem.


          Założycielem, frontmanem i mózgiem amerykańskiego alternatywnego zespołu AWOLNATION jest Aaron Bruno (rocznik 1978), mieszkający niedaleko Los Angeles w Kalifornii wokalista, muzyk, multiinstrumentalista i autor piosenek. Pod rockowym szyldem AWOLNATION Aaron Bruno tworzy swoje niejednoznaczne, eksperymentalne często kompozycje z pogranicza niezależnego rocka, popu, elektroniki i muzyki tanecznej. O zespole światowa publika dowiedziała się w 2013 roku, kiedy to megaprzebojem stał się utwór Sail z debiutanckiej płyty Megalithic Symphony z 2011 roku. Do dnia dzisiejszego większość niewtajemniczonych słuchaczy kojarzy AWOLNATION tylko z tym jednym jedynym kawałkiem. Trudno się temu dziwić, skoro w 2013 roku utwór Sail był praktycznie wszędzie: w internecie, w radio i w telewizyjnych reklamach. Aaron Bruno i spółka nagrali jednak od tego czasu już dwa kolejne longplay’e: wydany w 2015 roku album Run i wypuszczony z początkiem lutego 2018 roku Here Come the Runts. Trzecie studyjne dziecko Aarona Bruno faworyzuje bardziej organiczne, gitarowe brzmienia i stanowi odejście od mocno podbudowanych elektroniką kompozycji z dwóch poprzednich krążków.


          Przedsmak tego, co czeka nas dalej dostajemy już na otwierającej album, tytułowej kompozycji Here Come the Runts. Pociąg rusza ze stacji początkowej i zaczyna się rozpędzać. Nagranie zmienia kilkakrotnie tempo, to zwalniając, to znowu przyspieszając i pędząc na złamanie karku. W energetycznym na granicy histerii wokalu Aaron Bruno proklamuje sojusz ‘słabeuszy’, ludzi z marginesu, którzy w większej gromadzie niczym psia wataha stanowią siłę nie do zlekceważenia. Szybkie tempo perkusji utrzymane zostaje w następnym z kolei Passion, oficjalnym pierwszym singlu promującym płytę. W kompozycji Aaron Bruno wchodzi w polemikę z muzyczną krytyką, która jego poprzedniemu albumowi Run zarzuciła ‘brak pasji’ właśnie. A to była ostatnia rzecz, której temu albumowi mogło brakować, przynajmniej zdaniem samego Bruno… Jedno jest pewne: nagraniu Passion pasji i wigoru z pewnością nie brakuje, można przy nim swobodnie ładować akumulatory. Passion przechodzi zgrabnie w Sound Witness System, który zachowuje beat i rytm poprzedzającego go utworu. To, co ta kompozycja wnosi nowego, to dość zaskakująca rapująca wstawka od Aarona Bruno na samym wstępie. Hip hop jako gatunek jest dziś wszechobecny, nawet na rockowych z założenia albumach, ale na Sound Witness System Bruno z powodzeniem łączy rap z rockową produkcją, a ten nietypowy gatunkowy mariaż dodaje kompozycji zadziorności. Kolejny kawałek i kolejna zmiana nastroju: na Miracle Man robi się dla odmiany bardzo tanecznie, nogi nie przestają przebierać pod stołem, ciało kołysze się na wszystkie strony i wprost nie sposób usiedzieć na miejscu: I’m comfortable with who I am / I’m comfortable with my cynical stance, śpiewa Bruno i ostrzega przed nadciągającą histerią. Dla uspokojenia rozkołysanych nerwów dostajemy uroczą rockową balladę Handyman, z melodyjnymi gitarowymi riffami i odsłonięciem tej wrażliwszej, emocjonalnej strony wokalisty i kompozytora zarazem. Handyman mógłby spokojnie znaleźć się w repertuarze Bruce’a Springsteena (np. Born in the U.S.A.) albo Toma Petty w latach 80-tych XX wieku. Kolejna wolta przychodzi wraz z rewelacyjnym Jealous Buffoon, gdzie przy pokazie miłosnej zazdrości pociąg AWOLNATION rozpędza się do swojego albumowego maksimum. Od zarania ludzkości zazdrość jest chyba tym uczuciem, które najlepiej potrafi nahajcować w piecu ludzkiej duszy…W efekcie więc dostajemy wraz z Jealous Buffoon kawał wyśmienitego rockowego grania i jedno z najlepszych pop-rockowych nagrań ostatnich lat.


          Kompozycja Seven Sticks of Dynamite kończy pierwszą, bardziej energetyczną i przebojową część albumu. Aaron Bruno ucieka się tutaj do swojego falsetu, aby po raz ostatni już zachęcić do wyjścia na parkiet, względnie zainicjować jakąś żywiołową barową bójkę (trudno po obejrzeniu teledysku do utworu oddzielić już audio od video)… Po króciutkim interludium w postaci A Little Luck and a Couple of Dogs dostajemy dwie gitarowe ballady: Table for One oraz My Molasses. Aaron Bruno po raz kolejny odsłania przed nami swoją emocjonalną stronę, bojąc się w Table for One odejścia ukochanej i poczucia osamotnienia. W końcu nikt nie lubi siedzieć samotnie przy stoliku w restauracji pełnej obcych ludzi, podobnie jak nikt nie lubi robić z siebie idioty na przyjęciu u znajomych, jak ma to miejsce w My Molasses właśnie. Po krótkim oddechu Here Come the Runts przyspiesza ponownie przy dzikim Cannonball, kolejnym rockowym wymiataczu na płycie, aby następnie przejść w bardziej eksperymentalne dźwiękowe klimaty przy Tall, Tall Tale, The Buffoon i wreszcie na zamykającym cały album Stop That Train. Ten ostatni utwór idealnie podsumowuje całą płytę: jest różnorodny, niejednoznaczny i nie przestaje zaskakiwać. Kilkakrotnie zmienia się tempo, linia melodyczna i ogólny nastrój na tym 6-minutowym kawałku, który jest ciekawą muzyczną imitacją burzliwych perturbacji, jakie może przybrać nasze emocjonalne życie: wskakujemy jak szaleni do pociągu miłości oraz pożądania i pędzimy nim na złamanie karku. Zdarza się jednak często, że mamy wątpliwości i chcemy wysiąść z tego rozpędzonego już na dobre miłosnego wehikułu. Podróż na pokładzie Here Come the Runts jest jednak na tyle ekscytująca, że zatrzymanie jego rockowego pociągu to ostatnia rzecz, jakiej byśmy sobie życzyli.


Użyteczne linki:

Komentarze

Popularne posty

Meg Myers, Take Me to the Disco. Nowa diwa alternatywnego rocka.

Ane Brun, After the Great Storm. Po wielkiej zawierusze.

Damien Rice, My Favourite Faded Fantasy. O miłości i innych fantazmatach.

Clare Maguire, Stranger Things Have Happened. Retro pop o bluesowych korzeniach.

Veda Hille, You Do Not Live in This World Alone. Art rock z Kanady.

Agnes Obel, Citizen of Glass. Ten szklany świat.

Arca, Arca. Elektro-medytacje.

Jessie Ware, What’s Your Pleasure?. Disco eskapizm.

Patrick Wolf, The Bachelor. Nieznany syn Davida Bowiego (i Kate Bush).

Jesca Hoop, Memories Are Now. Wszystkie twarze folku.