Editors, In Dream. Każdy ma ciemną stronę.

           „Nie sądzę, że musisz być smutny, aby napisać smutną piosenkę, wszyscy mają ciemną stronę” – powiedział w jednym z wywiadów towarzyszących wydaniu płyty In Dream wokalista i frontman grupy Editors, Tom Smith. I tak jest w istocie, a album In Dream ma rzeczywiście mroczne, odrobinę senne brzmienie. Piąty już w karierze zespołu krążek jest jednocześnie najbardziej koherentnym, brzmieniowo i tematycznie zwartym dokonaniem w karierze Editors, którzy wystartowali w 2005 roku pod szyldem post-punku i energetycznego gitarowego grania, aby po pewnym czasie skręcić w stronę elektronicznych brzmień i ciekawych muzycznych eksperymentów z udziałem rocka oraz syntezatorów (płyta numer 3 In This Light and on This Evening). Po krótkim romansie z rockiem stadionowym i popowo-rockowej fuzji na albumie The Weight of Your Love Editors powrócili w 2015 roku na In Dream do brzmień mniej oczywistych, darkwave’owych i z prominentnym udziałem elektroniki oraz syntezatorów. Efekt jest frapujący, mroczny i wciągający, tak jak wciągać może piękny, czarno-biały sen o wieloznacznej, surrealistycznej wręcz treści.


          Zespół Editors (w chwili obecnej kwintet) uformował się w 2002 roku w brytyjskim Birmingham jako w pierwszej kolejności indie rockowa, post-punkowa kapela, która swoimi charakterystycznymi, pędzącymi riffami gitarowymi szybko podbiła rodzimą Wielką Brytanię, osiągając tam apogeum swojej popularności za sprawą debiutanckiego krążka The Back Room z 2005 roku i jego bezpośredniego następcy, czyli jeszcze szybszego, jeszcze bardziej gitarowego An End Has a Start z 2007 roku. Aby się niepotrzebnie nie powtarzać, zespół, na czele z wokalistą i autorem piosenek Tomem Smithem, postanowił w asyście producenta Flooda zapuścić się na obszary elektroniczno-syntezatorowych brzmień, co zaowocowało w 2009 roku płytą In This Light and on This Evening, przyjętą z mieszanymi uczuciami przez hardcorowych fanów zespołu. Po odejściu gitarzysty Chrisa Urbanowicza w 2012 roku Editors zafundowali swoim fanom jeszcze jedną brzmieniową woltę, wydając w połowie 2013 roku album The Weight of Your Love, zainspirowany wyraźnie rockowym graniem takich amerykańskich zespołów jak R.E.M. czy Arcade Fire. Nowy materiał świetnie się prezentował na koncertach i festiwalowych stadionach, ale krytyka oraz fandom byli w jego ocenie mocno podzieleni. Dwa ostatnie wydane albumy Editors, In Dream (październik 2015) oraz Violence (marzec 2018), nie dzielą już tak i nie prowokują tak silnej krytyki swoim brzmieniem, a to głównie dlatego, że przy Editors pozostali już tylko najwierniejsi słuchacze, którzy, tak jak ja, wciąż są głodni nowych dokonań tego redefiniującego się z każdą kolejną płytą zespołu.


          Mózgiem i głosem Editors jest frontman Tom Smith (urodzony w 1981 roku), który poza pisaniem tekstów, komponowaniem utworów oraz oczywiście samym śpiewem gra również w zespole na gitarze i okazjonalnie na fortepianie. Charakterystyczny baryton Smitha, który przechodzi w wielu utworach w poruszający, emocjonalny falset, to jeden ze znaków rozpoznawczych tej brytyjskiej kapeli. Tak jak Editors porównywani są często do Joy Division, tak Tom Smith przyrównywany jest do Iana Curtisa, zmarłego śmiercią samobójczą frontmana Joy Division. W kompozycjach Smitha rzeczywiście czai się mrok, nawet w dużych ilościach, ale nie są to wylewające się ciemności duszy potencjalnego samobójcy, bardziej raczej fascynacja tą ciemniejszą stroną życia i każdego pojedynczego człowieka, która rozmywa jasne granice oraz podziały, spowijając wszystko gęstą mgłą ambiwalencji. Wieloznaczność to znak firmowy otwierającego płytę utworu No Harm, jednocześnie pierwszego singla z płyty, który, skąpany w elektronicznym szumie i różnych syntezatorowych dźwiękach, wprowadza nas we właściwy dla całego albumu nastrój, a jest to nastrój mrocznej niejednoznaczności. Jedynym pewnym kontekstem dla całej płyty pozostaje fakt, że została ona nagrana przez zespół w kompletnej izolacji w studio w Crear, na szkockim odludziu. In Dream jest też pierwszym albumem Editors, który grupa samodzielnie wyprodukowała, co pewnie wyjaśnia jej kompozycyjną i nastrojową spójność. Singiel No Harm, który ją oficjalnie zapowiadał, budzi pewien niepokój i pytania o ogólny sens słów, które mogą być rozmaicie interpretowane. Czego by jednak nie przypisywać enigmatycznemu No Harm, pamiętajmy, że słowa do utworu napisał spełniony w długoletnim (szczęśliwym) małżeństwie ojciec dwóch dorastających synów. Podobnie sprawa się ma z właściwie wszystkimi kompozycjami Editors: nie tyle opowiadają one konkretną historię, co raczej kreują pewien ogólny obraz, a nade wszystko tworzą specyficzny, nierzadko mroczny muzycznie i znaczeniowo nastrój.


          Nie mniej enigmatyczny w warstwie tekstowej jest drugi na płycie Ocean of Night, w którym w refrenie wokalowi Smitha towarzyszy głos Rachel Goswell z zespołu Slowdive. Utwór rozpoczyna i prowadzi przez cały czas melodia na fortepianie. Tak w ogóle Ocean of Night jest bardzo melodyjnym i rytmicznym kawałkiem, którego rytm można swobodnie wyklaskiwać, jednocześnie przyjemnie się do niego bujając. Zatańczyć można także do następnego na płycie kawałka Forgiveness, który chyba najbardziej przypomina brzmieniowo poprzednią płytę zespołu, czyli The Weight of Your Love. Forgiveness nadaje się do podrygów na parkiecie i to pomimo mało optymistycznego tekstu, w którym krótkie acz dosadne motto wybrzmiewa w każdym z refrenów: Forgiveness makes fools / Of all of us… Kolejną na płycie kompozycję Salvation otwierają i zamykają intensywne smyczki, które przy akompaniamencie fortepianu i syntezatorów towarzyszą nam też przez cały utwór. Podniosły muzycznie kawałek jest też bardzo ironiczny w przesłaniu. Tom Smith okrasza nasze uszy pojęciami w stylu „gniew”, „pokusa” i „żal”, zaznaczając bez ogródek, że urodziliśmy się, aby cierpieć, a w refrenie dobitnie ogłasza „zbawienie w świetle elektrycznych gwiazd”, cokolwiek to może znaczyć… Całość ma jednak nieodparcie ironiczny wydźwięk. Nie mniej pesymistyczny w przesłaniu jest następny na płycie Life Is a Fear, który choć elektroniczny i przebojowy z najszybszym na całej płycie tempem, to podszyty lękiem przed życiową porażką na całego: Life is a fear of falling / Life is a fear of falling through / All the cracks. Aby odsapnąć trochę po energetycznym Life Is a Fear mamy na albumie atmosferyczny duet The Law, w którym Tomowi towarzyszy po raz kolejny wokalnie Rachel Goswell ze Slowdive. The Law skąpany jest wręcz w syntezatorowych dźwiękach, które mają tu niemalże właściwości melasy, wciągającej nas w ten cały elektroniczny groove.


          In Dream przyspiesza jeszcze raz za sprawą fenomenalnego Our Love, którego elektroniczna produkcja najbardziej przypomina złotą erę syntezatorów z lat 80-tych ubiegłego stulecia. Our Love w rzeczy samej brzmi, jakby żywcem wyciągnięto go z dyskografii Eurythmics, Pet Shop Boys czy Depeche Mode, a dodatkowego smaczku utworowi dodaje falset, którym śpiewa Tom Smith. Gdy naturalny baryton przechodzi u Smitha w falset (muzyk ma największą skalę głosu spośród wszystkich współczesnych brytyjskich wokalistów), to od razu wiadomo, że poziom emocji i adrenaliny skacze niebotycznie do góry, porywając nas ze sobą na wyżyny muzycznych uciech. Uwielbiam Our Love, ale moim ulubionym kawałkiem na In Dream nadal pozostaje All the Kings, od którego również bije wprost po twarzy inspiracją latami 80-tymi. All the Kings porywa do tańca w rytm bijącego w piersi serca, po raz ostatni na In Dream pozwalając się zatracić w szaleństwie pomimo wszystkiego, co złe i spowite mrokiem. Fortepianowe outro w finale utworu uspokaja po chwili odlotu i odpowiednio wprowadza w rzewny nastrój romantycznej ballady At All Cost. At All Cost to jedyny właściwie moment na płycie, oferujący chwilę nieobarczonego ironią wzruszenia i całkowitej szczerości, to też jedyna na albumie ballada. Po niej następuje już tylko znakomite zwieńczenie całej płyty w postaci prawie ośmiominutowego Marching Orders. Kompozycja ta to w zasadzie podniosły elektro-hymn, który pomimo całego tego mroku, ironii, lęku oraz rozlicznych wątpliwości kłębiących się na płycie, kończy ją na nieco bardziej optymistycznej nucie, tak jakby była jeszcze nadzieja w tym życiu i na tym świecie: These are the marching orders / These are the rules that we break / These are the doubts we cling to / Trying to give more, trying to give more than we take.


Użyteczne linki:

Komentarze

Popularne posty

Susanne Sundfør, Music for People in Trouble. Piosenki o pięknie i końcu świata.

Patrick Wolf, The Bachelor. Nieznany syn Davida Bowiego (i Kate Bush).

Allie X, Girl with No Face. Lata 80-te wiecznie żywe.

Perfume Genius, No Shape. Zmagania ducha z ciałem.

James Blake, Say What You Will. Porównanie jest złodziejem radości.

Björk, Medúlla. A na początku był głos.

Regina Spektor, Remember Us to Life. Opowieści o krzepiącym smutku.

AWOLNATION, Here Come the Runts. Nie zatrzymujcie tego pociągu!

Emilie Autumn, Opheliac. Ofelia i Lolita w jednym.

Sophie Moleta, Dive. Całkowite zanurzenie.